Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Liga Mistrzów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Liga Mistrzów. Pokaż wszystkie posty

środa, 3 lutego 2021

"Słowianka" - rozmowa z Anną Stasiak

Jej Geniallne prezentacje podbiły serca wielu z Nas - znana, lubiana i ceniona. Dziś w Edukacyjnej Lidze Mistrzów gościmy Annę Stasiak. 

Fenomen Genial.ly, blaski i cienie zdalnej edukacji, a przede wszystkim Nadzieja - Słowianka i Grześ zapraszają do lektury ;)



 


Grześ: Zatem zaczynajmy 🙂 Edukacyjna Liga Mistrzów ma przyjemność powitać panią Annę Stasiak, Słowiankę, autorkę znanych i cenionych Geniallnych lekcji 🙂 Zechce Pani coś dorzucić do tej krótkiej prezentacji? 😃

Anna Stasiak: Przede wszystkim chciałabym podziękować za zaproszenie, zupełnie nie spodziewałam się takiego wyróżnienia.

Geniallne lekcje powstawały i powstają z potrzeby chwili - przejście na zdalne nauczanie w marcu ubiegłego roku wymusiło na nas, nauczycielach, nowe, nietuzinkowe podejście do edukacji. W tym trudnym dla nas wszystkich czasie chciałam swoich uczniów uczyć, zachęcać do tego, by zgłębiali ukochaną przeze mnie polonistyczną "tajemną wiedzę". Nie chciałam być wyłącznie "zadawaczem". Chwilę zajęło mi wymyślenie sposobu, by osiągnąć zamierzony cel, na szczęście w jednej z polonistycznych grup znalazłam instrukcję przygotowania interaktywnej tablicy w genial.ly. Jej autorka, Asia Heftowicz, jest matką chrzestną wszystkich moich prac - w tym miejscu chciałabym jej serdecznie podziękować.

Strona Słowianka też powstała z potrzeby chwili - z jednej strony dostawałam sygnały od koleżanek polonistek oraz kolegów polonistów, że powinnam w jakiś sposób uporządkować prace, którymi się dzielę, publikując je w grupach facebookowych, z drugiej moje prywatne życie przeszło rewolucję, więc żeby nie zwariować, postanowiłam pracować... Praca daje mi siłę, energię, dzięki niej utrzymuję się na powierzchni i nie tonę w morzu problemów i trosk. Zrobiło się mało optymistycznie, więc może niech konkluzją będzie proste zdanie: Kocham uczyć języka polskiego - tak po prostu 😉

Grześ: Myślę, że przynajmniej ze strony edukacyjnej nie mogło się to potoczyć w lepszy sposób, ponieważ dzięki tym wszystkim zbiegom okoliczności mamy możliwość korzystania ze wspaniałych materiałów dydaktycznych 🙂 Wydaje się, ze Genial.ly nie ma przed Panią żadnych tajemnic 😉

A.S. Sądzę, że wielu rzeczy jeszcze nie umiem 😉 W niektórych nie czuję się zbyt dobrze - taką moją piętą Achillesa są escape roomy. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - kilka razy udało mi się stworzyć Geniallne lekcje we współpracy z koleżankami po fachu. Nie znamy się osobiście, ale współpracujemy zdalnie.

Grześ: Gdyby nie epidemia, pewnie taka współpraca nigdy by się nie zawiązała. Przejście na tryb zdalny uwolniło potencjał wielu świetny pedagogów, co należy uznać za jeden z niewielu plusów całej tej sytuacji. Czy dostrzega Pani inne pozytywy?

A.S. Plusem niewątpliwie jest nie tylko to, że wielu nauczycieli uwolniło swój potencjał, ale również to, że wielu innych z ich pracy skorzystało. W powietrzu czuć powiew zmian. Nawet zagorzali tradycjonaliści odchodzą od nauczania wyłącznie za pomocą książki i zeszytu - muszą, gdyż sytuacja ich do tego zmusiła. Często dostaję wiadomości, w których ktoś pisze, że sam nie potrafi tworzyć takich lekcji, ale chętnie korzysta, bo dzieciom, młodzieży one się podobają.

To daje mi siłę napędową, by opracowywać kolejne zagadnienia.

Ronald Regan powiedział kiedyś, że nie możemy pomóc każdemu, ale każdy może pomóc komuś. Ja bardzo się cieszę, że moja praca służy innym, że stworzone przeze mnie prezentacje przyczyniają się do tego, że uczniowie są autentycznie zaangażowani  i z niecierpliwością czekają na kolejne lekcje języka polskiego.

Grześ: Czy myśli Pani, że to będzie stała tendencja, czy tylko chwilowe zauroczenie edukacyjnymi nowinkami? Genial.ly ma szansę stać się stałym elementem lekcji po powrocie do szkoły? U Pani na pewno, ale pytam o wspomnianych "tradycjonalistów" 🙂

A.S. Żywię taką nadzieję...

Zwrot, którego użyłam zawsze sprawia, że uśmiecham się do siebie - gdy stawiałam pierwsze kroki w zawodzie, powiedziałam tak do swych uczniów w kontekście spodziewanych wyników po sprawdzianie (wtedy jeszcze) szóstoklasisty. Spotkałam się z całkowitym niezrozumieniem - dzieciaki wykoncypowały, że widocznie mam zwierzątko, które wabi się Nadzieja i je karmię... 😉

Grześ: I ta Nadzieja przynosi wyjątkowe rezultaty 😉 Na czym polega Pani zdaniem swoisty fenomen Genial.ly?

A.S. Genially to narzędzie, które jest niezwykle multimedialne - można korzystać z niego na różne sposoby - tak naprawdę ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia.

Grześ: Trzeba przyznać, że Genially daje nam wszystko, co jest potrzebne do stworzenia inspirującej i ciekawej lekcji. Pod względem możliwości technicznych nie ma chyba obecnie lepszej platformy.

A.S. Szczerze mówiąc, odkąd zaczęłam pracować z Genially, nie szukam już innych rozwiązań 😉

Grześ: Postawiła zatem Pani na sprawdzony koncept 😉 Rozumiem, że przy pełnej aprobacie dzieciaków 🙂

A.S. Zdecydowanie! Dzieciaki są zachwycone. Zresztą nie tylko dzieciaki - starsi uczniowie też czekają z niecierpliwością na to, czym ich zaskoczę.

Grześ: Jest to na pewno bardzo miłe i stanowi dla Pani zachętę do dalszej pracy. Z drugiej strony to również wyzwanie, praca z Genially wymaga sporego zaangażowania, także czasowego.

A.S. Mnie odpręża. Lubię usiąść i podłubać. Genially jest nieprzewidywalne - czasem  zaplanuję sobie pracę, a okazuje się, że wyszło coś zupełnie innego, niż zamierzałam. Pomysły przychodzą mi do głowy w trakcie tworzenia prezentacji. Przeglądam czasem stare prace i dziś zrobiłabym je zupełnie inaczej. Pierwszą tablicę interaktywną tworzyłam ok. 7 godzin - byłam taka dumna z efektu końcowego. Dziś zupełnie mnie nie zachwyca 🤭🤣

Grześ: Praktyka czyni mistrza 🙂 Zatem Genial.ly jest dla każdego. Nie trzeba jakiś nadludzkich zdolności, by tworzyć własne prezentacje 😉

A.S. Oczywiście, że dla każdego - tylko ma jeden poważny minus... Nie napiszę, że uzależnia, ale na pewno wciąga 😉

Grześ: To chyba nie jest aż tak niebezpieczne, jak rutyna 🙂 Ta bowiem bywa zabójcza zarówno dla nauczyciela, jak i dla uczniów 😃

A.S. Oj tak. Choć moim zdaniem lepsza jest rutyna niż bylejakość.

Grześ: Właśnie, jak od owej bylejakości uciec? Wiadomo, nie ma tu jednej uniwersalnej recepty, ale gdyby miała się Pani pokusić o kilka cennych rad...

A.S. Myślę, że najważniejsze jest to, by być otwartym, słuchać młodzieży. Wszyscy wiemy, że ogranicza nas podstawa programowa, że jest ona przeładowana i niestety mało atrakcyjna dla uczniów, ale tak naprawdę od nas zależy, jak poprowadzimy proces edukacyjny młodych ludzi. Trzeba podążać za nimi, obserwować ich. Nawiązanie nitki porozumienia uważam za podstawę. Ja uwielbiam swoich uczniów i mam dużo sygnałów, że oni lubią mnie. Nie spinam się, nie każę nazywać panią Stasiak, dla większości z nich jestem po prostu panią Anią, która jednak dużo od nich wymaga. Kilka razy spotkałam się z opinią, że zwracanie się do nauczyciela w ten sposób to zacieranie granic. I zastanawiam się, o jakich granicach mowa? Dla mnie to wyraz sympatii, nie braku szacunku.

Grześ: Z tym również się zgadzam. To, że uczeń stoi przed drzwiami na baczność i salutuje na nasze powitanie nie jest raczej oznaką szacunku, lecz strachu. Chwilowo może to przynieść jakiś rezultat, ale do zbudowania prawdziwej więzi potrzebujemy o wiele więcej. Zatem kłania się "Mały Książę", również przed pedagogami 🙂

A.S. Oswajanie, nauczyciel jest trochę jak scyzoryk - musi być wielofunkcyjny. Oswoić uczniów, rodziców, nowinki edukacyjne i kto wie kogo i co jeszcze 😉

Grześ: Tego nie byliby w stanie policzyć najlepsi matematycy 🙂 A czego Pani najbardziej brakuje w trakcie pracy zdalnej?

A.S. Normalności. I to nie tylko w pracy zdalnej. Zachowanie dystansu społecznego nie służy budowaniu relacji.

Grześ: Nawet najlepsze platformy internetowe nie zastąpią kontaktu z żywym człowiekiem. Wszyscy zatem oczekujemy powrotu do szkół. Chyba nie będzie to powrót łatwy...

A.S. Nie będzie łatwy, ale w moim odczuciu jest konieczny. Większość młodych ludzi się pogubiło. Nie widzą sensu edukacji na odległość. Dla nich (póki co) ważniejsze od nauki są przyjaźnie. Nauczyciele też chętnie ponownie staną przy tablicy.

Grześ: Popuśćmy wodzę fantazji 😉 Wraca Pani jutro do szkoły, wracają także uczniowie. Od jakiego utworu literackiego zaczęłaby Pani tę nową, wspólną przygodę? 

A.S. Byłyby to "Drobne ogłoszenia" Szymborskiej lub mój ukochany Mrożek - być może jednoaktówka "Na pełnym morzu" - absurd dla uczniów nie jest niczym obcym - przyszło nam żyć w dziwnych czasach... 😉

Grześ: Mrożek i Gombrowicz mieliby dziś ręce pełne roboty 🙂 Myślę, że apel Szymborskiej i tak najmniej tyczy się dzieci, gdyż u nich "wyobraźnia serca" jest czymś naturalnym. Później przychodzi dojrzewanie, dorosłość i nagle coś się kończy, przeobraża... Nie sądzi Pani, że współczesna szkoła za mało wychowuje do człowieczeństwa?

A.S. Człowiek człowiekowi wilkiem... Coś w tym jest...

Mało kto dziś chce dawać, a każdy chce brać. Współczesną szkołę tworzą nauczyciele, których ręce wiąże skostniała podstawa programowa i uczniowie, którzy muszą wpisać się w klucz odpowiedzi, by nie zamknąć sobie drogi ku "lepszej" przyszłości. I tu widzę miejsce dla nauczyciela przewodnika. Życie nie składa się z całek i potęg, a imiesłowowy równoważnik zdania nie zostanie naszym przyjacielem - dobry nauczyciel potrafi nauczyć wszystkiego, również empatii.

Grześ: Jednym słowem, jest nadzieja, póki na drodze uczniów stoją tak wartościowi i odpowiedzialni nauczyciele, jak Pani, którzy chcą bardziej dawać, aniżeli brać 🙂

I znowu powróciliśmy do nadziei 🙂

A.S. Po raz kolejny niech słowa poety posłużą za komentarz... "Nadzieja" Miłosza: "gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli" - wszyscy mamy szansę być dobrymi, odpowiedzialnymi pedagogami - nie czuję się od nikogo lepsza, ale bardzo dziękuję, bo to szalenie miłe usłyszeć, że ktoś tak uważa.

Grześ: I tym miłym akcentem możemy zakończyć naszą rozmowę 🙂 Ale nie byłbym sobą, gdybym nie skorzystał ze sposobności 😉 Skoro gościmy Geniallną Słowiankę, może da się Pani namówić na Geniallną stronę z pozdrowieniami dla wszystkich czytelników? 😃

A.S. (Oczywiście, tylko muszę mieć chwilkę spokoju, żeby móc włączyć komputer) 

środa, 23 grudnia 2020

"622 pomysły na lekcje języka polskiego" - rozmowa z Natalią Bielawską

622 pomysły na lekcje języka polskiego, czyli magistra Anafora w akcji. Z panią Natalią Bielawską porozmawiamy o prowadzeniu bloga, fascynacji Witkiewiczem, uczniowskiej i nauczycielskiej autonomii. Co zrobić, by oceny nie stały się głównym celem edukacji? Zapraszam do lektury poniższego wywiadu 👇





Grześ: Dziś w Edukacyjnej Lidze Mistrzów mamy przyjemność powitać magister Anaforę, czyli... 🙂 

Pani Natalia Bielawska: Magistrę! 😛 Natalię Bielawską. Taką, co się powtarza, bo nauczycielki mają to we krwi. Chciałabym napisać, że jestem belfrzycą po egzorcyzmach Budzącej się Szkoły - belfką, ale to nieprawda. Żadnych egzorcyzmów nie było, ale trafiłam do jednej z pierwszych Budzących się Szkół w Polsce. Przyszłam tam jako dojrzała kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie bała: od razu wiedziałam, czego nie chcę. Nie chciałam stać przy tablicy, nie chciałam belfrzyć. Jak się okazuje, to nie jest takie proste, ale staram się. Już ósmy rok. Nie stoję przy tablicy, nie oceniam, nie sprawdzam, wierzę w magię uczenia się. Takie są belfki

Grześ: Zatem magistra Anafora idzie pod prąd..., a może właśnie z nowym prądem, z prądem zmian. Jak sprawić, by owa magia uczenia objęła całą polską edukację?   

N.B. Nie wiem, czy pod prąd. W każdym razie w swoją stronę. Czasem nie idę, a stoję i patrzę, lubię takie zatrzymania. Co zrobić, żeby magia uczenia się objęła całą polską edukację? Proste. Uwierzyć w nią.

Grześ: Zatem siła edukacji leży w nas samych. Czasami wystarczy jedynie uwierzyć, że można, choć pewnie nie jest to takie proste w codziennej rzeczywistości.

N.B. Nigdy nic nie jest proste, zawsze jest jakaś rzeczywistość, która wymaga. A tak naprawdę to nie wiem. Czasem się okazuje, że jednak coś było proste, dlatego tak trudne, bo zabrakło wiary. 

Grześ: Akurat Pani tej wiary nie brakuje 🙂 To widać i słychać, co również doceniają czytelnicy bloga, a zapewne także uczniowie.

N.B. 😊 jestem człowiekiem, więc miewam wątpliwości! Czytelnicy bloga dają mi motywację - choćby to był jeden Czytelnik czy Czytelniczka. Nie prowadzę rankingów, nie udostępniam informacji, ile osób lubi moją stronę. Za to cieszę się jak wariat z każdego komentarza, bo to oznacza, że wpis sprowokował do jakiejś reakcji. Nie oczekuję głasków, choć głaski są miłe 😛 Komentarze krytyczne, dyskusja, różne punkty widzenia - to mnie bardzo kręci.

Grześ: Błyskawicznie zbliża się Pani do liczby 622 🙂 Czy jest ona przypadkowa?

N.B. Skądże! Nie ma przypadków, jest Witkacy i "622 upadki Bunga". Nazwa bloga to nawiązanie do tej powieści, która jest blagą; mistrzostwo programowej nudy i żenady. Wspaniała. Ale jestem fanką Witkacego, więc mój sąd jest zaburzony.

G.S. Witkacy jest jedynym w swoim rodzaju, w skali polskiej literatury to z pewnością ewenement, choć nie wszyscy podzielają te zachwyty. A jak jest z Pani uczniami? Nie wierzę, że choć cząstki Witkacego nie próbuje Pani Im przekazać 🙂

N.B. Przygotowuję podłoże, bo moi uczniowie i uczennice to obecnie w większości szósta klasa. Mam też jedną siódmą. Pewnie, że opowiadam im o Witkacym, nawet mam w tym celu koszulkę prowokującą do pytania: „A kto to?”. Jeszcze Witkacego nie czytamy, za to pokazuję im jego obrazy.

Grześ: Jasne, Witkacy jest jednak wyzwaniem, przez które ciężko przebrnąć niejednemu dorosłemu czytelnikowi. Zapraszam zatem do Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku, gdzie znajduje się największa kolekcja dzieł Witkacego w Polsce. A czy magistra Anafora ma swój ulubiony tytuł, jeśli chodzi o literacki dorobek Witkiewicza?

N.B. Chyba "Pożegnanie jesieni", ale często też wracam do dramatów.

Grześ: Jeśli już jesteśmy przy dramatach 🙂 Czy ocenianie jest największym dramatem edukacji?

N.B. Nie wiem, może są większe, ale z tym ocenianiem to taka piękna tragedia, nie ma jednego rozwiązania, które zadowoliłoby wszystkich. Jestem przeciwna narzucaniu jakichkolwiek metod, choć sama bardzo wierzę w edukację bez ocen jako najlepszą z możliwych dróg. Moje klasy dostały wybór i zdecydowały, że nie chcą cyfr w ocenianiu bieżącym. Pojawia się jedna na koniec roku - wystawiają ją sobie sami uczniowie i uczennice, ja tylko zatwierdzam. Na co dzień na naszych lekcjach jest dużo informacji zwrotnych, wskazówek, jak pracować dalej; jest ocena koleżeńska, są też moje opinie, jeśli ktoś poprosi. To działania, do których trzeba się odpowiednio przygotować. Ja zaczynałam od takiej wewnętrznej uważności na mój stosunek do ocen w ogóle (nie tylko w szkole). Przeczytałam mnóstwo literatury dotyczącej uczenia się, tropiłam historię ocen, przyglądałam się im z perspektywy biologicznej, psychologicznej, metodycznej. Potem skupiłam się na rozmowach z dziećmi, na słuchaniu tego, co mają do powiedzenia. Najpierw zadbałam o przestrzeń do dialogu, o wzajemne zaufanie i uznanie roli błędów w uczeniu się. I tak oceny na lekcjach z Anaforą stały się ostrym cieniem mgły.

Grześ: Rozumiem, że nie od razu Rzym zbudowano. Po jakim czasie takie nastawienie zaczęło przynosić rezultaty? Czy uczniowie faktycznie potrafią obiektywnie ocenić swoje umiejętności na koniec roku?

N.B. Uczą się tego, nie jest tak, że od razu potrafią. Nikt nie każe im od razu potrafić. To jest bardzo trudne - nawet dla nauczyciela! Dla mnie najważniejsza jest ta ich droga, nie cel. Mamy wspólnie ustalone kryteria oceny na początku roku, rozpiskę podstawy programowej w postaci "Leniwca", umawiamy się, że będziemy dokumentować nasze działania - ja swoje, oni swoje. Takie nastawienie na uczenie się bez cyfr może przynieść efekty natychmiastowe - wszystko zależy od człowieka, od tego z czym przychodzi. Na przykład niektórzy moi szóstoklasiści nagle zaczęli pisać wypracowania na lekcji - bo nie ma oceny. Piszą po swojemu, z błędami, z ogromnym zaangażowaniem, potem redagują - samodzielnie lub w zespołach.

Rodzice stracili swoją robotę. Prace już nie muszą być idealne, bo nie są na ocenę. Mają być własne - uczniowskie.

Grześ: A co jeśli uczeń lub uczennica postawią sobie o wiele wyższą ocenę niż Ich faktyczne postępy? Czy takie sytuacje mają miejsce?

N.B. Ocenę trzeba umotywować, przedstawiając dokumentację swojego działania. Ta ocena nie bierze się z powietrza. Pracujemy wspólnie cały rok, co miesiąc dzieci podsumowują swoje działania w przygotowanej przeze mnie ankiecie. Mamy wspólnie określone kryteria i one są drogowskazem. Traktujemy naszą pracę bardzo poważnie. Niezwykle ważne jest tutaj zaufanie. Oni ufają mnie - ja im. Przypadki zawyżania lub zaniżania oceny zdarzają się bardzo rzadko, najczęściej pod naciskiem rodziców. Uczniowie i uczennice oceniają się bardzo skrupulatnie i uczciwie - nie ma żadnej przesady w tym, co napisałam. 

Uczenie się bez stopni to jest cała filozofia, tego nie wprowadza się ad hoc. To są nieustanne rozmowy o tym, czym jest uczenie się, po co jest szkoła, czy jest potrzebna. To rozmowy o roli nauczyciela i ucznia, o odpowiedzialności, autonomii, o potrzebach i szacunku. Uczenie się bez stopni to jest przestrzeń do odkrywania siebie, do poszukiwań.

Grześ: Zapewne inaczej wygląda dzięki temu relacja między uczniem, a nauczycielem. Kiedyś na studiach usłyszałem od mojej pani Profesor, że oceny psują więzi. Zrozumiałem to dopiero po kilku miesiącach pracy. W człowieku zawsze pojawia się żal, że w którymś momencie musi powiedzieć - Ty dostaniesz 2, a Ty -3, choć w głębi serca chciałbym postawić wszystkim same 5 i 6.

Myślę, że ten proces uświadamiania dzieci powinno się rozpoczynać od lat najmłodszych, tymczasem bardzo często dzieciaczki przychodzą do klasy 4 i już są "skażone" manią oceniania.

"A co za to będzie?" - to pytanie wytrąca mnie zawsze z równowagi 🙂 A przecież nie w tym jest rzecz.

Szkoła, w której Pani pracuje, musi być zatem wyjątkowa 😃

N.B. To prawda, wszystkie Bednarskie Szkoły - bo pracuję w szkole, która jest częścią zespołu, są wyjątkowe. Mają piękną historię: Bednarską założono w 1989 r. z inicjatywy Krystyny Starczewskiej; to pierwsza po II wojnie światowej społeczna szkoła w Polsce. Ale nie tylko jest wyjątkowa, dlatego że jest pierwszą.  To szkoła oparta na idei demokracji, szanująca różnorodność, tworząca przestrzeń dialogu, bo przecież nie zawsze się zgadzamy.

Ale myślę sobie, że każda szkoła, w której decydujemy się pracować, staje się dla nas wyjątkową - przynajmniej ja tak mam. Chodzi o budowanie relacji i więzi z uczniami, rodzicami, nauczycielami. Kiedy zmienia się szkołę, to jest tak, jakby ktoś wyrywał nam serce.

Grześ: Zgadza się, jeśli ktoś traktuje szkołę wyłącznie jako miejsce pracy, to chyba nie rozeznał swojego powołania. Budowanie zespołu jest czymś niezwykle istotnym w edukacyjnej przestrzeni. Wiem, że to zabrzmi dość infantylnie, ale lubię myśleć o szkole jak o własnym domu. Takie nastawienie dodaje mi sił, gdy wydaje się, że są one już u granic wyczerpania.  Różnice zdań zdarzają się zawsze, ale jak głosi tytuł książki profesora Łukaszewskiego, chodzi o to, by: "Pięknie się różnić, mądrze być podobnym".

Rozumiem, iż dobra szkoła powinna również tworzyć przestrzeń dla nauczycielskiej autonomii. 

N.B. Nauczycielskiej i uczniowskiej!

Grześ: Jak te dwie autonomie pogodzić? 😃

N.B. Zawsze można rozmawiać

Grześ: Jak tą przestrzeń wzajemnej współpracy skutecznie tworzyć?

N.B. Pamiętać, że to nie my jesteśmy najważniejsi w szkole, szkoła jest przede wszystkim dla dzieci. I to, co już wcześniej powiedziałam: najskuteczniejsza jest rozmowa, nieustanny dialog, poszanowanie autonomii dziecka.

Grześ: Czasami łatwo się w tym pogubić. Człowiek chce więcej i lepiej, a nie zawsze okazuje się to dobre dla samych uczniów.

N.B. Dlatego trzeba z nimi rozmawiać, a nie narzucać im to swoje więcej i swoje lepiej. Ja po prostu nie wiem, czego oni chcą - mogą chcieć przecież czegoś innego niż to, co ja sobie tam wyczytałam w podręcznikach do pedagogiki, że powinny chcieć.

Grześ: Jasne, teoria swoją drogą, praktyka swoją, a więc trzeba nieustannie wsłuchiwać się w głos tych, dla których chcemy, jak najlepiej 😉

Przed nami Święta Bożego Narodzenia. Czego Pani życzy swoim uczniom w tym wyjątkowym czasie?

N.B. Żeby odpoczęli - każdy po swojemu, jak lubi najbardziej... choć wiem, że w tym roku to nie będzie łatwe. Życzę im, żeby każdy doświadczył jakiejś radości.

Grześ: Myślę, że adresatami tych życzeń moglibyśmy być również my - nauczyciele 🙂

N.B. Tak jest 🎄😊

Grześ: I tym miłym akcentem możemy zakończyć naszą rozmowę 🙂 Dziękuję za ważne, edukacyjne wskazówki, życząc spokojnych, wesołych, a przede wszystkim zdrowych Świąt Bożego Narodzenia 🙂

N.B. Bardzo dziękuję!


Ad fontes :)    622 pomysły na lekcje języka polskiego

niedziela, 6 grudnia 2020

"Zapiski polonistki" - wywiad z Radosławą Górską

Pierwszy gość w Edukacyjnej Lidze Mistrzów. Prowadzenie bloga, wypalenie zawodowe, edukacja zdalna - na te i inne tematy porozmawiamy dziś z panią Radosławą Górską. 






Grześ: Chciałem powiedzieć, że każda rozmowa naszego cyklu zaczyna się od krótkiej prezentacji gościa, ale... jest Pani pierwszym gościem Edukacyjnej Ligi Mistrzów, więc powiem, że to Pani zapoczątkuje tą dobrą tradycję. Proszę zatem o kilka słów o sobie.

Pani Radosława Górska: Nazywam się Radosława Górska, dla bliskich Kasia albo Dunia. Nauczycielką chciałam być od przedszkola, a polskiego chciałam uczyć od pierwszej klasy szkoły podstawowej, kiedy to zamęczałam wszystkich wokół zabawą w szkołę i z upodobaniem stawiałam "lufy". (W nauczycielskim życiu każda taka "lufa" była powodem udręki.) Tak, chciałam od dziecka do czasu kiedy mi się dzieciństwo nagle skończyło. W młodości miałam inne pomysły. Najpierw marzyłam o medycynie, potem o politechnice, a podjęłam studia socjologiczne. Niewiele brakowało, a zostałabym nauczycielem akademickim, ale życie zmusiło mnie do przerwania studiów i wyjechania z rodzinnego Śląska. Trafiłam na maleńką kurpiowską wioskę, gdzie zostałam polonistką. Uzupełniłam wykształcenie i zaczęłam swoją edukacyjną przygodę.

Chyba trzeba zwięźlej.

Jestem emerytowaną polonistką. Kochałam swoją pracę, a kontakt z uczniami sprawiał mi dużo satysfakcji. Teraz też nie potrafię przestać zajmować się edukacją. Prowadzę blog edukacyjny "Zapiski polonistki"

Grześ: Spokojnie, odpowiedzi mogą być rozbudowane 😉

No właśnie, większość nauczycieli na emeryturze myśli raczej o długo wyczekiwanym i zasłużonym odpoczynku, a Pani zdaje się podążać w odwrotnym kierunku, skąd ta anomalia? 😃

M.G. Anomalia... Właśnie tak.  Właściwie zawsze mówiłam, że na emeryturę będą mnie musieli wyganiać miotłą... A zdarzyło się całkiem inaczej. Pochorowałam się. Sytuacja w pracy była trudna, na trzy pracujące polonistki nie starczało godzin, a przekwalifikować się w pseudoszkółce na chemika nie chciałam.  Bzdury, jakie wprowadzała minister Zalewska i jakie kontynuują jej  następcy, sprawiły, że państwowa szkoła przestała być miejscem mi przyjaznym. Nie chciałam też narażać innych na konsekwencje mojej zbuntowanej postawy. Uznałam, że odejście na świadczenie będzie rozwiązaniem najmniej bolesnym.  Ostatecznie wszelkie wątpliwości rozwiał mój syn, który zaproponował, abyśmy razem zamieszkali pod Bydgoszczą (a pracowałam w mazowieckim). Klamka zapadła. Pierwszy rok był super. W drugim uświadomiłam sobie, że bez uczenia jest mi źle, ale do szkoły wrócić na razie nie mogę bez zrezygnowania ze świadczenia. W takim razie trzeba zając się tym, co zawsze sprawiało radość: przygotowaniem  pomysłów opracowania materiału i .... uczeniem się nowych rzeczy.

Grześ: Pobrzmiewa w tych słowach niespotykany etos pracy i podejścia do zawodu nauczyciela..., no właśnie, czy tylko zawodu?


M.G. Nie. Do pracy. Zawsze mocno angażuję się w to, co robię. Na decyzję prowadzenia bloga wpływ miało i to, że nie umiem żyć tylko dla siebie. To rodowe dziedzictwo wsparte osobistymi doświadczeniami. Zawsze w pobliżu był drugi człowiek, którym trzeba się było zaopiekować. Teraz okazało się, że otoczenie jest w zasadzie samowystarczalne, więc trzeba znaleźć kogoś, komu można pomóc. Młodzi nauczyciele...

Grześ: Właśnie, tacy, jak ja 🙂 Wiem, że wielu młodych nauczycieli odnajduje na Pani blogu liczne inspiracje. Jakie to jest uczucie? Być przewodnikiem dla młodszych adeptów trudnej sztuki nauczania.


M.G. Szczerze? Nie wiem. Nie do końca wiem, kto i jak korzysta z bloga, bo tyko czasem mam informację zwrotną. Jeśli ludzie piszą z konkretnymi problemami, wspólnie szukamy rozwiązania. A wtedy czuję, że jestem potrzebna. Nie dałam się wyzłomować. I to daje poczucie satysfakcji.

Grześ: Jest to chyba znak dzisiejszych czasów, ludzie lubią korzystać z udostępnionych materiałów, ale nie zawsze mają czas, by je skomentować, pochwalić. Taka interakcja z czytelnikiem jest chyba czymś pożądanym w rozwoju bloga?

M.G. Interakcja z czytelnikami jest trudna do przecenienia. Przecież to dla Was piszę. Mnie te materiały nie są potrzebne. Chcę, aby były funkcjonalne, dlatego zależy mi nie na pochwałach a na uwagach, co się sprawdziło, a co wymaga dopracowania. Jestem otwarta na wszelkie sugestie. Przyznam też, że bez komentarzy blog przestaje mieć sens. Jedyną korzyścią dla mnie jest poczucie użyteczności. Jeśli ludzie tylko biorą, robi się smutno. To demotywuje. Dziś chyba najbardziej ludziom trzeba życzliwości. Daję ją na każdym kroku. Czasem chciałabym dostać.

Grześ: To bardzo ważne przesłanie, chyba nie tylko ze względu na szalejącą wokół nas pandemię, czy zbliżające się Święta. Życzliwość jest nam potrzebna w codziennej rzeczywistości. A czy pamięta Pani, choć jeden taki moment, w którym czytelnik bloga szczególnie Panią zainspirował, wzruszył, może docenił w jakiś niebanalny sposób?


M.G. Tak, oczywiście. Czasem ludzie do mnie piszą wiadomości prywatne. Gdyby przejrzał Pan bloga chronologicznie, na pewno zauważyłby Pan nieraz nagłą zmianę tematyki czy układu treści. To reakcja na potrzeby czytelników. Czasem wprost pisze, że coś robię na Waszą prośbę. W tym roku cały wrzesień pracowałam, aby ułatwić życie zaczynającej edukacyjną przygodę Nadii. A najbardziej wzruszył mnie mój absolwent wpisem na pożegnanie Kurpiów, ale to na ściance FB, nie na blogu.

Grześ: Takie chwile na pewno zapadają w pamięć i stymulują do kolejnych działań. A gdzie mityczne wypalenie zawodowe? Nie działa na Panią?


M.G. Działało. Wspomniałam, że pod koniec pracy się pochorowałam. Zbiegło się wtedy wiele problemów, między innymi wypalenie zawodowe. Proszę mi wierzyć, bywało, że z trudem mobilizowałam się, żeby pomyśleć, co następnego dnia mam robić. To było silniejsze ode mnie. Musiałam spasować i skorzystać ze zwolnienia lekarskiego. Z trudem dociągnęłam do emerytury. Później pierwszy rok to wesołe życie emeryta. Nareszcie miałam czas dla siebie i nie musiałam zajmować się innymi. Rok wystarczył, żebym wypoczęła i zmagazynowała tyle energii, że musiała znaleźć ujście. Rację miała moja mama, która twierdziła, że człowiek po kilkudziesięciu latach pracy powinien mieć prawo przejść na czasową emeryturę, a kiedy odpocznie powinien móc wrócić, bo znów mu się będzie chciało.

Grześ: Co zatem zrobić, by wypalenie nas nie dopadło? Rok, dwa przed emeryturą to jeszcze pół biedy, a co jeśli dosięgnie ono młodego nauczyciela z niewielkim stażem? Jest na to jakaś rada?

M.G. Psychologowie twierdzą, że bronić się przed wypaleniem trzeba od początku. Nie wolno pozwolić, żeby praca nas zdominowała. Pracoholizm jest naprawdę groźny, szczególnie dlatego, że nie pozwala na prawdziwy odpoczynek. Obok pracy musi znaleźć się miejsce na inne aktywności, w tym na hobby. To ważne, żeby mieć odskocznię. I ważne, żeby się nauczyć odpoczywać. Tak zorganizować sobie pracę, aby chociaż jeden dzień w tygodniu poświęcić sobie. Kolejna sprawa to ruch, najlepiej na świeżym powietrzu. Mnie ratuje las, cisza, ukochany pies, milusińskie koty. Od zwierząt można nauczyć się radości chwili i cieszenia się tym, co się ma. To bardzo ważne. Serdeczność, uśmiech, swoboda.

Grześ: Zatem trzeba znaleźć balans między oddaniem się uczniom, szkole, edukacji, a życiem prywatnym. Czasami jest to bardzo ciężkie, zwłaszcza w dobie edukacji zdalnej. Jak Pani spogląda na taką formę prowadzenia lekcji, czy edukacja zdalna może przynieść w przyszłości jakieś pozytywne skutki?

M.G. Na pewno. Każda forma może przynieść korzyści. Inna sprawa komu i pod jakimi warunkami. Na pewno zdalna nauka jest korzystna dla uczniów ambitnych, dobrze zmotywowanych, tych, którzy chcą się uczyć. Tym nie  trzeba strażnika moralności ani poganiacza. Niestety, nie oni stanowią większość w naszych szkołach. Inna kwestia, dlaczego. Edukacja zdalna nie sprawdza się przy uczniach, którzy uczą się z musu. Bez kontroli zwyczajnie odpuszczają. Traktują czas zdalnej nauki jak dobrą okazję do pobawienia się na komputerze bez ględzenia dorosłych. Nic dziwnego, że nie osiągają wysokich wyników. Edukacja zdalna to wyzwanie, które wymaga zarówno sprawnego sprzętu, szybkiego Internetu, jak i zupełnie innych umiejętności dydaktycznych niż edukacja stacjonarna. A nasz nauczyciel jest pozostawiony sam sobie. Ministerstwo nie tylko nie przygotowało nauczycieli na wyzwania XXI wieku, ale koncertowo zmarnowało nawet ten czas wiosny i lata, który pandemia nam podarowała. Ani szkoleń dla nauczycieli, ani doposażenia szkół, ani zbudowania sensownych platform edukacyjnych. Nauczyciele uczą się w ciemno, na własną rękę, często za własne pieniądze. A kolejni ministrowie nie dostrzegają problemu i chwalą się e-podręcznikami. Na odkrywanie tajników e-learningu mogą sobie pozwolić tacy pasjonaci jak ja, którzy nic nie muszą, a wiele mogą. Ale nauczycielowi pracującemu z dziećmi i młodzieżą państwo ma obowiązek zapewnić niezbędne środki pracy. Przyznam, że e-learningiem zajmuję się od kilku lat, ale nie potrafię sobie wyobrazić, jak miałabym poprowadzić lekcję matematyki bez tabletu graficznego. Wpisywanie formuł matematycznych na klawiaturze jest co prawda możliwe, ale bardzo czasochłonne. A ilu nauczycieli matematyki otrzymało w pracy takie tablety?

Grześ: Zgaduję, że pewnie niewielu. Myśli Pani, że ten czas otworzy oczy na nowy wymiar edukacji. Nowoczesne technologie to we współczesnej szkole konieczność. Wyciągniemy wnioski na przyszłość, czy po powrocie do tradycyjnej szkoły, nadal zamkniemy się w formule podręcznika i zeszytu ćwiczeń?


M.G. To zależy od odwagi i determinacji samych nauczycieli. Na MEN  w tej kwestii bym nie liczyła. Minister Czarnek nie po to zapowiada zmiany w podręcznikach, aby wpierać samodzielność i nowatorstwo nauczycieli... Z drugiej strony nie da się świata zatrzymać. Ale niestety, można szkołę uczynić jeszcze bardziej anachroniczną. Niskie pensje, atmosfera strachu i podejrzliwość, indoktrynacja wprowadzana na siłę... to już było. Niektórzy nauczyciele wyszli obronną ręką z próby czasu. A jak będzie? To od Was zależy.

Grześ: Dziś Mikołajki, jaki prezent uradowałby Panią najbardziej i co sprezentowałby Pani innym nauczycielom z okazji tego Święta?

M.G. Mnie najbardziej ucieszyłyby ciepłe słowa na blogu, a co ja sprezentuję innym zobaczy Pan niedługo na blogu.

Grześ: Czyli Mikołajkowa niespodzianka, dziękuję zatem za rozmowę i życzę kolejnych edukacyjnych inspiracji oraz grona życzliwych czytelników. 

M.G. Serdecznie dziękuję. Na nadchodzący czas życzę dużo sił, jeszcze więcej pogody ducha i spontaniczności.


Dla tych, którzy jeszcze nie dotarli, polecam blog pani Radosławy - "Zapiski polonistki".